czyli refleksja powalentynkowa

16 luty 2018
Agata Kostka

Czternasty dzień drugiego miesiąca został okrzyknięty Dniem Zakochanych. Popularne i znane na całym świecie Walentynki przyprawiają o drżenie serca z różnych powodów - ekscytacji lub nerwów. Wszechobecne serduszka oraz pucołowate Kupidyny, z których aż wylewa się "komercha", nie zachęcają do świętowania. Jednak mimo to, nieustannie czekamy na drobny gest ze strony naszej drugiej połówki i pragniemy przeżyć ten dzień najbardziej zakochanie, jak tylko to możliwe.

Sama przechodziłam przez różne etapy tolerancji Walentynek. Od złośnicy nienawidzącej ogromnych misi z wyszytymi na brzuchu słowami "kocham cię", po wrażliwą romantyczkę, która marzyła o elegancko zastawionym stole zwiastującym pyszną kolację, bukiecie róż oraz subtelnym upominku od ukochanego. Moje wymagania zmieniały się każdego roku, a żeby było zabawniej, nigdy nie zostały spełnione. I wbrew pozorom, bardzo mnie to cieszy. Cieszy mnie fakt, że wykreowane przeze mnie projekcje nie ujrzały światła dziennego i dzięki temu mogłam naprawdę świętować bycie zakochaną. Bez udawania oraz odzwierciedlania moich własnych wizji. Z czasem nauczyłam się, że całe to zamieszanie wokół walentynek tworzymy my sami. Próbujemy sprostać snom, które przenosimy do życia wprost z disney'owskich filmów. Nadajemy temu dniu wyjątkowe znaczenie i wymagamy od niego cudów. Panikujemy, gdy nie potrafimy znaleźć odpowiedniego prezentu lub kiedy brakuje nam pomysłów na spędzenie tego dnia inaczej, niż w poprzednim roku. Skupiamy się na całym tym szumie, który jest wokół Walentynek, zapominając o tym, co mają one ze sobą wnieść i o czym powinny nam przypominać.

Rok 2018 przyniósł ze sobą kolejne Święto Zakochanych. Dla mnie i mojego chłopaka już czwarte. I pomimo zagrzanego miejsca w kalendarzu, dla nas zawsze będzie ono świętem ruchomym. Nie wiem jak to się dzieje, ale nie zdarzyło nam się jeszcze uczcić Walentynek dokładnie czternastego lutego. Zawsze mamy kilkudniowe wyprzedzenie lub opóźnienie. Wszechświat nie pozwala nam spotkać się w imieniny świętego Walentego i ciągle przesuwa w terminarzu naszą randkę. I kiedy cały świat zdążył zapomnieć już o serduszkach i Amorach, my chwytamy się za rękę i przeżywamy własne walentynki. Myślę, że to jest właśnie sukces udanego dnia zakochanych. To, że jest on całkowicie nasz. Może nie widzimy się i nie robimy nic brawurowego w same Walentynki, ale to nie znaczy, że ich nie świętujemy. Rezerwujemy dla siebie cały dzień, który oboje mamy wolny. Wspólnie wybieramy, co chcielibyśmy zrobić, gdzie pójść, co zjeść, czy będziemy się czymś obdarowywać. Komunikacja w naszym związku jest podstawą i dobrze wiem, że mojego ukochanego bardzo cieszą rzeczy powiedzane wprost. Tak też robimy - jasno ustalamy każdy szczegół i staramy się uczynić naszą randkę wyjątkową. I tak, moja wizja romantycznych Walentynek znika i żaden z wyśnionych snów nie zostaje spełniony. Ale za to nie borykam się z rozczarowaniem oraz żalem, kiedy nie widzę tuzina róż, świec oraz wielkiego pluszowego misia. Zamiast tego mam coś dużo lepszego - wspólne świętowanie, do którego przyczyniły się obie osoby i z którego obie będą zadowolone.

Nasze pierwsze Walentynki były czymś w rodzaju królika doświadczalnego, szczególnie, że wypadły w drugim miesiącu naszego związku. Wszystko wydawało się takie niepewne i dopiero dzisiaj widzę, ile musiały one kosztować mojego antyromantycznego chłopaka, który zjawił się u mnie z wielką bombonierką w kształcie serce i zabrał mnie na spacer po zaśnieżonym parku. To było bardzo urocze, zwłaszcza, że sami byliśmy jeszcze dzieciakami, ale jeśli mam być szczera, to kolejne Walentynki sprawiły mi o wiele więcej frajdy. Pojechaliśmy razem na zakupy, a później przesiedzieliśmy całe popołudnie i wieczór w kuchni. Nigdy nie pomyślałabym, że wspólne gotowanie może sprawić tak ogromną radość. Ilość czasu spędzonego w kuchni była adekwatna to ilości śmiechu, zabawy i skradzionych gdzieś pomiędzy podjadaniem pocałunków. A finał naszego spotkania okazał się przepysznym dodatkiem do wspólnego oglądania filmu. Zdając sobie sprawę, że taka forma randkowania bardzo przypadła nam do gustu, postanowiliśmy ją odtworzyć w trzecie Walentynki, wiedząc, że w ten sposób nasze świętowanie na pewno okaże się przyjemne i znów nas ze sobą połączy. Natomiast tegoroczny Dzień Zakochanych w naszym kalendarzu przypada w piątek. I tak, tym razem znowu zamierzamy jeść! Ale ten przypadek jest nieco inny od poprzednich, ponieważ razem zdecydowaliśmy się pojechać na kolację do miejsca, w którym jadamy odkąd mój chłopak zabrał mnie tam na naszą pierwszą rocznicę - do pizzerii! Mimo, że nie jest to szczyt romantyczności, sama mam sentyment do tego miejsca i chętnie wracam do niego myślami, wspominając te pierwsze razy.

Jak widać nasze walentynki nie są czymś spektakularnym, brakuje efektów "wow", czy nutki romantyzmu, ale z całą pewnością są one w stu procentach nasze. Dzień Zakochanych to idealna okazja do spotkania się, nacieszenia drugą połówką i docenienia jej obecności. Dodatki do tego święta powinny zejść na dalszy plan, a frustracja niespełnionymi wymaganiami wręcz nie może wkradać się do naszej randki! Odkryjcie swój sposób na spędzenie walentynek, taki który przybliży Was do siebie i połączy na nowo. Nieważne, jak zamierzacie świętować, czy z pompą, czy skromnie, ważne, żeby w ogóle to robić. Uczcić Waszą miłość i celebrować ją razem.

Średnia

4.5

Oceń mój artykuł

Zobacz także

Komentarze