Czy to coś zmienia?
Owszem, zmienia. I to wiele. Nagle ten mały, różowiutki człowieczek staje się epicentrum Waszego życia. Głównym tematem są kupki, potówki, ząbkowanie...
Ktoś zakłóca nocną ciszę i nic nie możecie z tym zrobić. Nie ma mowy o spontanicznym seksie, głośnych jękach czy romantycznych porankach. Brzmi jak prawdziwy koszmar.
Nie jest tak źle
Owszem, są tzw. High Need Baby, ale większość to tylko słodkie istotki potrzebujące Waszej miłości. Nie jestem specjalistą, opowiem Wam tylko o własnych doświadczeniach. O dziecko staraliśmy się dość długo, ale bez spiny, nieustannych stresów. Kiedy się udało, byliśmy najszczęśliwsi na świcie. Każde USG, zakup małych ubranek, czy kopniak wywoływał stan bliski euforii. Kiedy Ala pojawiła się na świecie, oboje płakaliśmy z radości, we mnie wybuchł wulkan miłości - nie da się tego opisać. Od tej pory jest z nami ktoś kto kocha za nic, absolutnie bezwarunkowo. Przewijanie, karmienie, nocne pobudki to naprawdę mała cena za takie uczucie. To, jaką miłością obdarza dziecko to zupełnie inny stan niż zakochanie. Tu nie ma miejsca na kompromisy, wszytko jest na maksa. Moja córcia potrafi mnie zdenerwować jak nikt inny a jednocześnie nie mogę się na nią złościć... Wcześniej nie podejrzewałabym siebie o taką ambiwalencję. Nie chcę nawet myśleć jak zareaguję na pierwsze "kocham Cię mamo" skoro każdy jej całusek wzbudza we mnie ogromne wzruszenie.
Dziecko pochłania nas w całości
Szczególnie mamuśki. Nie raz zapominamy o wszystkim, oddajemy się całe macierzyństwu. Błąd. Jesteśmy też kobietami, żonami, kochankami, po prostu ludźmi. Nie robotami, nie dojarkami, nie sprzątaczkami czy kucharkami. Łatwo się mówi, ale w tym wszystkim trzeba znaleźć złoty środek. Moje postanowienie jeszcze przed ciążą brzmiało: nie zapuścić się choćby nie wiem co. Myślę, że mi się udaje. Nigdy nie chodzę z tłustymi włosami, w brudnych ciuchach, powyciąganych dresach. Staram się nosić choć minimalny makijaż. Dbam o siebie. Często słyszę od innych matek "ta to ma czas". Wszystko jest kwestią organizacji, ale to nie ten temat. Dziecko ma też ojca, więc te kilka minut można poświęcić dla siebie. Poza tym, nie powinnyśmy się zasłaniać macierzyństwem. Niejednokrotnie w ten sposób tłumaczymy swoje lenistwo lub zmęczenie. A przecież maluch też da nam chwilę wytchnienia, jeśli to odpowiednio zorganizujemy.
Czemu o tym wspominam? Niestety wiele małżeństw przechodzi kryzys po narodzinach dziecka. Kobieta zmęczona to kobieta nieszczęśliwa. Mężczyzna może czuć się zbędny w tej relacji. Nieraz ojciec jest odstawiany na drugi plan, wiadomo, dziecko najważniejsze. Jednak o relacje małżeńskie też trzeba dbać.
Co zatem robić?
Szczerze rozmawiać. Kiedy jestem padnięta, po prostu mówię mężowi, że "padam na ryj". Jeśli boroczek nie wie co zrobić, komunikuję wprost. Czasem sam wygania mnie choćby do spożywczaka za rogiem, żebym choć na 15 minut pobyła sama ze sobą. Dajemy sobie możliwość rozwoju. Oboje mamy absorbujące pasje, oboje pracujemy. Da się to pogodzić. Trzeba tylko chcieć. To także kwestia kompromisów. Niestety nie zawsze jest u nas ciepły obiadek, pełna lodówka i wszechobecny ład. Kiedy nie mamy na to czasu, to odpuszczamy. I tyle. Bez pretensji. Bez rutyny. Staramy się też znaleźć czas tylko dla siebie. Choćby na obejrzenie głupiego serialu czy wspólne skonsumowanie jakże niezdrowej pizzy. Daje to nam namiastkę beztroskiego życia sprzed kilkunastu miesięcy.
Moja rada: nie wariować. Dziecko może jeszcze bardziej scalić związek, ale i wiele namieszać. Pamiętajcie, że poza tym małym szkrabem macie też siebie. Obie te relacje są ważne, ale zupełnie inne.
Trzymam kciuki, żeby i w Waszych domach wraz z tupotem małych stóp pojawiło się jeszcze więcej miłości. Tego Wam życzę.